Sługa Boży ks. Jan Macha

Urodził się 18 stycznia 1914 r. w Chorzowie Starym. Od 1921 r. uczył się w szkole ludowej w Chorzowie, a po ukończeniu czterech klas został przyjęty do Państwowego Gimnazjum Klasycznego w Królewskiej Hucie. Od czasów młodości był bardzo aktywny. W szkole angażował się w prace kółek: literackiego, historycznego i sportowego. Ponadto w parafii należał do Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej i Żywego Różańca. Chętnie udzielał się w prowadzeniu pogadanek religijnych, brał udział w amatorskich przedstawieniach teatralnych, a także reprezentował stowarzyszenie na zawodach sportowych. W klubie sportowym Azoty Chorzów trenował piłkę ręczną. Wraz z drużyną szczypiornistów kilkakrotnie sięgał po tytuł mistrza Śląska, a w 1932 i 1933 r. po tytuł wicemistrza Polski.

Edukację gimnazjalną zakończył zdaniem egzaminu maturalnego. Od razu po maturze zamierzał wstąpić do seminarium, jednak ze względu na zbyt dużą ilość zgłoszeń jego podanie zostało odrzucone. Zamierzał podjąć próbę w roku następnym, ale na najbliższy rok postanowił zapisać się na Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. W kolejnym roku jego podanie do seminarium zostało pozytywnie rozpatrzone i tym samym mógł rozpocząć studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego (diecezja katowicka miała swój dom formacji kandydatów do stanu duchownego
w Krakowie).

Święcenia kapłańskie otrzymał 25 czerwca 1939 r. z rąk bp. Stanisława Adamskiego w kościele św. Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach.

Podczas kazania biskup mówił do nowo wyświęconych kapłanów: „Ciężkie chmury zbierają się na niebie naszego życia. Kapłan musi być gotowy na wzór Mistrza życie oddać za owieczki swoje. Stuła w formie krzyża ma przypomnieć, żeś zdecydował się na całkowitą ofiarę w służbie Bogu i bliźnim. ‘Zbliża się godzina, że każdy, kto was zabije, mniemać będzie, że przysługę wyświadcza Bogu. Smucić się będziecie, ale smutek wasz w radość się zamieni’ (J. 16.2)”. Dwa dni później, we wtorek 27 czerwca, ks. Jan Macha odprawił mszę św. prymicyjną w swoim kościele parafialnym pw. św. Marii Magdaleny w Chorzowie Starym. Według wspomnień Róży Trojan, siostry ks. Jana w dniu prymicji miała miejsce następująca sytuacja: „Jak zebrali się koledzy w jadalce, gdzie na stole leżały ubrania liturgiczne do mszy, Hanik chodził po pokoju. Koledzy pytali go nad czym tak myślisz Hanik. On odpowiedział: »Dziś jest dla mnie taki dzień, że trzeba o wszystkim pomyśleć. Myślę o śmierci. Wiecie, co Wam powiem, że ja naturalną śmiercią nie umrę«. »Co Ty mówisz?«. »Tak, zobaczycie, ani od kuli, ani od powieszenia, zobaczycie«”. Był to dzień ogromnej radości dla całej starochorzowskiej parafii, a jeszcze bardziej dla bliskich ks. Jana. Na obrazku prymicyjnym neoprezbiter wypisał zawołanie św. Tomasza: „Pan mój i Bóg mój”. Pracę kapłańską rozpoczął od zastępstwa wakacyjnego w rodzinnej parafii. Od początku września 1939 roku był wikariuszem w parafii św. Józefa w Rudzie. Proboszczem w Rudzie był wówczas ks. Jan Skrzypczyk, który dla ks. Jana stał się wzorem duszpasterza. Od pierwszych dni niemieckiej okupacji bardzo mocno przeżywał to wszystko, co było związane z niszczeniem kultury polskiej i prześladowaniem byłych powstańców śląskich i ich rodzin. Podczas pierwszej wojennej wizyty kolędowej zapoznał się z sytuacją rodzin polskich, których mężowie, ojcowie i synowie zostali aresztowani, rozstrzelani lub wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Zrodziła się w nim wówczas myśl, by zorganizować pomoc materialną oraz duchową dla tych rodzin.
Niezwłocznie zaczął realizować swe postanowienia: organizował środki materialne pozyskiwane od zamożniejszych Polaków i znajomych księży, udzielał ślubów w języku polskim, nauczał religii, pocieszał złamanych na duchu, niósł nadzieję, krzepił słowem Bożym. Zachowały się rękopisy jego kazań z tego okresu. Często widziano go w rudzkim kościele modlącego się. Był kapłanem zaangażowanym i dlatego po jego śmierci proboszcz Skrzypczyk z bólem stwierdził: „w osobie ks. Jana Machy straciłem najlepszego
wikarego i prawdziwego pocieszyciela w okresie mojego tułactwa”.

Oprócz pracy stricte duszpasterskiej związanej z udzielaniem sakramentów włączył się w działalność patriotyczną oraz pomoc charytatywną na terenie Rudy Śląskiej. Ks. Jan Macha został komendantem grupy akademickiej scalonej z harcerzami, której nadano kryptonim „Konwalia”. Organizacja ta działała na kilku polach: wywiadowczym, propagandowym, sanitarnym i charytatywnym. Ks. Jan Macha jako sprawę priorytetową traktował prowadzenie tzw. Opieki Społecznej. O aktywności i zaangażowaniu organizacji kierowanej przez ks. Jana Machę w działalność konspiracyjną świadczy sam fakt, że należało do niej w samej Rudzie, jak zostało przez nich oszacowane, około 4000 mężczyzn. Współpracownikami ks. Jana Machy byli: kleryk Joachim Gürtler, Teodor Tkocz, Joachim Achtelik, Stefan i Józef Gürtlerowie i wielu innych. Do dekonspiracji organizacji najprawdopodobniej przyczyniło przeniknięcie do jej struktur ludzi będących na usługach Gestapo.

W wyniku denuncjacji zdrajców od początku 1941 roku ks. Jana Macha był śledzony przez policję, dwa razy był wzywany przez Gestapo. Jedno z tych przesłuchań, odbywających się w Zabrzu, miało miejsce w Zielone Świątki 1941 roku. Nie był aresztowany z powodu braku wystarczających dowodów świadczących o jego podziemnej działalności. Niczym nie zrażony kontynuował swą pracę charytatywną.

Męczeństwo i śmierć ks. Jana Machy

Piotr Macha, brat Sługi Bożego, ks. Jana Machy, były więzień obozu koncentracyjnego Auschwitz, daje takie świadectwo w liście do biskupa katowickiego z dnia 19.03.1978 r.: „Większość ludzi zapomina o naszych śląskich prawdziwych bohaterach i męczennikach, a do takich zaliczam mego brata, ks. Jana Machę, który nie wahał się brać lania bykowcem po 120 uderzeń, od których gniło mu ciało. Mało tego, On modlił się za oprawców, a jeden z nich tak się wyraził Takie są fakty”.

Róża, młodsza siostra ks. Jana Machy, tak wspomina męczeństwo swoje go brata: We wrześniu 1941 r. aresztowano go (ks. Jana Machę) na dworcu w Katowicach. Szukaliśmy go. Wreszcie znaleźliśmy go Ersatzlager w Mysłowicach. Jak nam doniesiono, (mój brat – Jan) dziennie dostawał 80 pejczy na pośladek, tak że miał do żywego odbite ciało… Na początku listopada został przeniesiony do więzienia w Mysłowicach. Co dwa tygodnie można my było przynosić bieliznę i paczkę. Jak przyniosłam (do domu) bieliznę, to wpierw pod żelazko, bo pełno było wszy i cała była skrwawiona. Z Mysłowic do więzienia katowickiego brat został przeniesiony w kwietniu 1942 r., a 17 lipca 1942 r. Hanik został skazany na śmierć. Wyrok miał być wykonany do 99 dni. Ostatnie odwiedziny mieliśmy 20 listopada 1942 r.. Pojechaliśmy z ojcem… Powiedziałam bratu, że w niedzielę będę przy więzieniu w Katowicach, żeby go zobaczyć w jakimś oknie. Ale on mi odpowiedział: „Mnie nie zobaczysz, bo jestem w głębokiej piwnicy; dzień i noc kajdany mam na rękach i nogach”.

Z relacji kapelana więziennego w Katowicach, ks. Joachima Beslera, dowiadujemy się, że pamięta, jak prowadzono ks. Machę na śmierć. „Eskortowało go dwóch wachmistrzów. On po raz ostatni podniósł oczy ku gwiaździstemu niebu i znikł w kaźni śmierci. Z budki strażnika można było usłyszeć dokładne głuche uderzenie topora… W dniu wykonania wyroku śmierci (2.12.1942) skazańcy poprosili o spowiedź… Z ks. Machą widywaliśmy się co tydzień, kiedy podawałem mu Komunię Świętą. Opowiadali mi też koledzy niedoli, że w Mysłowicach katowano ks. Machę w straszny sposób. Jego ciało było czarne jak węgiel, to od bicia”. W świetle tych świadectw nasz męczennik, Sługa Boży, ks. Jan Macha może powtórzyć za św. Pawłem: „Ja przecież w swym ciele stygmaty Jezusa noszę” (Ga 6,17), czyli blizny i rany zniesione dla Jezusa, znamiona Jego zbawczej męki.